"Matka uczyła nas mało jeść, dużo pracować i wiele się modlić".
Aniela od najmłodszych lat nie tylko bywała na Mszy Świętej w niedziele i święta, ale także z gorliwością uczestniczyła w nabożeństwach majowych. Lubiła także modlić się samotnie, szczególnie podczas pracy na pastwisku, gdy pasała krowy. Odmawiała wtedy różaniec, Anioł Pański, śpiewała Godzinki ku czci Najświętszej Maryi Panny, a także pobożne pieśni. W początkach swojego życia szczególnie korzystała z gotowych modlitewników i książek zawierających rozmyślania. Wraz z upływem czasu i rozwojem życia duchowego rozwijała się w modlitwie. Niezwykłym jest to, że Aniela od maleńkości czuła, że Pan Bóg ją niejako zagarnia dla siebie, że ją woła. To przeświadczenie nie opuściło jej przez całe życie, co możemy wyczytać z całą pewnością z jej "Dziennika". Starała się tym samym zawsze świadomie przebywać w Bożej obecności. Czy to w czasie pracy czy w czasie wolnym, czy to będąc z koleżankami - modliła się można by powiedzieć nieustannie, niejako całe swoje życie czyniąc modlitwą. Każdą bowiem czynność wykonywaną w ciągu dnia przeplatała modlitwą, czyniła modlitwą, mającą przynieść Panu jak największe zadowolenie i chwałę. Wysiłek ten został przez Pana Boga doceniony i wynagrodzony darem kontemplacji. W dniu 26 lipca 1918 roku tak pisała w swoim "Dzienniku":
"A było mi tak mówiono z ojcowską dobrocią i miłością i z największą powagą, ażeby każdą modlitwę bardzo dokładnie zakończać dla uwielbienia Boskiego Majestatu. Czuję ustawicznie w bardzo wielkim stopniu porywy i dziwne pociągi do Pana Boga. A czasem to tak, jakby strzała uderzająca obecności, wielkości i potęgi Pana Boga, że zamilknę i o wszystkim zdaje mi się, że żadne słowo nie jest dostateczne na wyrażenie, czym jest Pan Bóg. I tak zostaję w zupełnym milczeniu i władz duszy i zmysłów ciała".
Z tego samego źródła, bo z "Dziennika" pisanego przez Anielę w latach 1916 - 1922, w czasie ciężkiej choroby dowiadujemy się o jej mistycznych przeżyciach. Jak doskonałą może być dusza, której się Pan Jezus ukazuje? A ukazywał się w różny sposób. A to jako maleńka Dziecina, która rządzi całym światem" ("Dziennik", 12 stycznia 1920), a to jako Pan "pełen majestatu i chwały", od którego bije prostota i ojcowska miłość ("Dziennik, wrzesień 1921), a to "w monstrancji, jakby na dowód miłości" ("Dziennik", 26 października 1920). Innym razem widziała "Pana Jezusa cierpiącego, to w cierniowej koronie, to ubiczowanego, to na krzyżu" ("Dziennik", 15 grudnia 1918). Bóg dał jej doświadczyć niejednokrotnie ogromnego szczęścia z obcowania z Nim, ale i bólu wyrządzonego przez grzech czy ludzką niewdzięczność. Z modlitwy i mistycznych doświadczeń Aniela czerpała siłę do znoszenia przeróżnych cierpień i trudów swojego ofiarnego życia.
Z tematem modlitwy wiąże się ściśle zamiłowanie bł. Anieli do adoracji Najświętszego Sakramentu. Potrafiła ona przez wiele godzin trwać przed Chrystusem utajonym w Świętej Hostii. Przynosiło jej to poczucie ogromnej radości. Tym trudniej było jej znieść tę rozłąkę z Oblubieńcem w czasie ciężkiej choroby, kiedy często nie była w stanie z powodu fizycznych trudności udać się do kościoła bądź to, gdy spowiednik nakazywał jej się oszczędzać. Mieszkała wówczas w suterenie przy ul. Radziwiłłowskiej 20, raptem 5 minut drogi od kościoła św. Mikołaja. Nie zrażała się jednak i gdy tylko mogła udawała się na Mszę Świętą bądź adorację, poświęcając na dotarcie do świątyni nawet 2 godziny. Przekraczając jednak próg kościoła jakby zapominała o wszelkim trudzie i cierpieniu i zanurzała się w modlitwie, tracąc niejako poczucie rzeczywistości. O doświadczeniu tym tak pisała w swoim "Dzienniku" 3 marca 1919 r.:
"Ile razy chcę wyjść z kościoła, to zawsze tak Pan Jezus mówi: „Pozostań tu u stóp mojej miłości". I równocześnie taką siłą mnie wstrzymuje, że choć bym chciała pójść, to z miejsca wstać nie mogę. A bardzo często to jakby błyskawica się pokazuje, jakim jest wielkim Bogiem i wszechwładnym Panem. Tak, żem ja cała struchlała i słowa z przerażenia mówić nie mogę".
Wyrazem wewnętrznego oddania i miłości do Najświętszego Sakramentu było zaangażowanie Anieli w sprzątanie i przyozdabianie kwiatami głównego ołtarza. Dwa razy w roku, na Boże Ciało i na czterdziestogodzinne nabożeństwo zamawiała u ogrodnika na własny rachunek białe lilie i przyozdabiała nimi ołtarz kościoła oo. redemptorystów na krakowskim Podgórzu. Z własnych oszczędności również od czasu do czasu sprawiała do kościoła także obrusy.
Szczególną cechą duchowości bł. Anieli jest nabożeństwo do Męki Pana Jezusa. Znajdywało to odzwierciedlenie w codziennym odprawianiu przez nią Drogi Krzyżowej, co czyniła zazwyczaj w kaplicy Męki Pańskiej w kościele oo. franciszkanów. Oddawała się rozważaniom cierpień i śmierci Chrystusa, co powodowało w niej coraz głębsze rozumienie tajemnic Męki Zbawiciela. Doświadczeniem tym dzieliła się ze swoimi koleżankami. Lektura "Dziennika" pozwala nam sądzić także o duchowym udziale Anieli w męce Jezusa na podobieństwo Najświętszej Maryi Panny czy św. Jana. Aniela odczuwała ból i współczucie, które motywowały ją do jeszcze większej wytrwałości w jej osobistych cierpieniach i do łączności z Chrystusem, aby niejako pomagać Mu znosić Jego cierpienie.
"Straszne udręki co dzień to większe, a w Wielki Tydzień największe. Pokusy najstraszniejsze, a udręczenia jeszcze straszniejsze, a żar miłości równy, ale niedostrzegalny. Poznanie męki Pańskiej nadzwyczajne, ale innym sposobem. Ogień palący i ogień gaszący większym żarem ognie poprzednie. Oto jest obraz męki w głębi duszy. Miłość Boża dziwnie pociągająca, ale w sposób odmienny. Dusza ustawicznie Bogiem przejęta, ale tak jak ogień gaszony sprawia nową mękę, tak Pan Bóg w duszy będący sprawia też samą mękę. Gwałtowny ucisk, smutek, tęsknota, a każda myśl lepsza sprawia nową mękę, nowy ucisk co dzień to większy" ("Dziennik", Marzec 1921. Wielki Tydzień 62 cały i post.).
Błogosławiona Aniela praktykowała również nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Odprawiała nowenny ku czci Serca Pana Jezusa, do czego zachęcała swoje koleżanki, często odmawiała również litanię do Serca Pana Jezusa, którą znała na pamięć. Zewnętrznym wyrazem był również obraz Serca Pana Jezusa, który wisiał w jej pokoju.
Aniela kochała także całym sercem Matkę Bożą i modlitwę różańcową. Śpiewała Godzinki i Magnificat. Z radością uczestniczyła w nabożeństwach do Najświętszej Maryi Panny. Chodziła na majówki i na roraty. Spędzała długie godziny na modlitwie w kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy na krakowskim Podgórzu. Chętnie uczestniczyła w pielgrzymkach do sanktuariów maryjnych, szczególnie zaś na Jasną Górę i do Tuchowa. Doświadczała również bliskich spotkań z Matką Bożą, gdy już choroba odebrała jej możliwość pielgrzymowania. Tak wspomina w "Dzienniku" te spotkania:
"Matka Najświętsza uczyła mnie, jak się mam przygotować na sąd po śmierci, a ja Ją prosiłam, żeby mi uprosiła łaskawość u Pana Jezusa". ("Dziennik", 25 maja 1920)
Matka Boża przynosiła jej ukojenie w cierpieniach i pocieszenie. Znamiennym wydaje się być zdarzenie, które wspominają osoby leżące z Anielą w jednej sali w szpitalu św. Zyty, że w sobotę, w przeddzień śmierci Anieli, zwróciła się ona tymi słowami do Maryi: "przyszłaś Matuchno Niepokalana, przyszłaś odwiedzić swe dzieci", co by wskazywało, że także wtedy miała wizję Najświętszej Panny Maryi. Również w godzinie jej śmierci, kiedy odmawiano Litanię do Najświętszej Maryi Panny, uczestnicy tego wydarzenia byli przekonani, że ukazała się jej Maryja.
Błogosławiona Aniela Salawa, doceniając wartość sakramentów świętych, często z nich korzystała. Sakrament pokuty i pojednania miał dla niej podwójne znaczenie: oczyszczenie z grzechów i kierownictwo duchowe. Z tego też powodu korzystała z pomocy jednego kapłana, z zaufaniem przedstawiając mu wszystkie sprawy duszy. Z tego też powodu bardzo trudnym dla niej doświadczeniem była stanowcza odmowa o. Stanisława Chochleńskiego, redemptorysty, dalszej posługi w konfesjonale na jej rzecz. Poczuła się wtedy bardzo samotna i opuszczona w tej trudnej drodze do Boga. Doświadczenie to, choć szczególnie bolesne, nie zniechęciło jej jednak, choć od tego momentu każde przystąpienie do sakramentu pokuty rodziło w niej ból i lęk, a nie jak wcześniej - ogromną radość. Nie zraziła się jednak i przystępowała do tego sakramentu co tydzień. Po jakimś czasie na nowo znajduje stałego spowiednika, jezuitę o. Stanisława Maciątka, który w zasadzie towarzyszył jej już do śmierci. Znając dokładnie życie wewnętrzne Anieli, uważał że miał do czynienia ze świętą osobą.
Tak bł. Aniela wspomina doświadczenie spowiedzi w swoim "Dzienniku" we wrześniu 1921 roku:
"Zaraz po świętej spowiedzi pogrążył Pan Jezus duszę moją w daleko większym i doskonalszym stopniu, niż dotąd, w Swoich doskonałościach, a szczególnie w świętości i pokazał ogromną przestrzeń między duszą a Bóstwem Jego i drugą, ogromną wysokość i przepaść z tej wysokości, grożącą duszy zatraceniem, gdyby nie korzystała z łaski nadzwyczajnej. W tym doświadczeniu dusza pozostała jakby nieruchoma, nic nie mogła myśleć ani pragnąć, prócz doskonałości Bożych. Czuła, że pełna Boga: i w duszy, i woli, i w rozumie, i w sercu, i wszystko było ogarnięte Bogiem. Jednym słowem pełna Boga i zewnątrz, i wewnątrz".
Gdy zdrowie nie pozwoliło Anieli opuszczać mieszkania, spowiednicy przychodzili do niej do domu, przynosząc na początku kilka razy w tygodniu, a następnie codziennie Pana Jezusa w Komunii Świętej. Dopóki mogła, codziennie spieszyła do kościoła na Mszę Świętą. Nieraz wstawała wcześniej, skracając nocny wypoczynek, aby dzień rozpocząć eucharystycznym spotkaniem z Jezusem. Właśnie z tego spotkania czerpała siły do sumiennego wykonywania obowiązków swojego stanu i umocnienie w dźwiganiu swojego codziennego krzyża choroby i zmartwień. Komunię Świętą przyjmowała rozpromieniona i w wielkiej radości, przeżywając stan swojej małości wobec wielkości Boga. Tak opisywała ten stan w swoim "Dzienniku":
"Często tak jest, że w czasie Komunii św. zaczynam tak dziwnie niknąć i stanę się takim maleńkim proszkiem. I ten proszek unosi się w powietrze i gdziekolwiek spoczywa. Tak zwykłym pyłkiem dusza się stanie wobec Pana Boga, kiedy się jej z bliska okaże. Bo wielkość Pana Boga tak zmiażdży duszę" ("Dziennik", 9 czerwca 1919).
Aniela w swojej młodości miała ogromne pragnienie wstąpienia do zakonu. Zamierzała wstąpić do Karmelu bądź urszulanek. Jednakże brak posagu oraz brak zgody spowiednika spowodował, że musiała podjąć świadomą decyzję o swoim życiu. Postanowiła poświęcić swoje życie Bogu w stanie świeckim i w wieku 18 lat złożyła w konfesjonale o. Stanisława Mielocha dozgonny ślub czystości. Podejmując tę indywidualną drogę podążania za Chrystusem jeszcze mocniej zdała sobie sprawę z wagi posiadania stałego spowiednika i kierownika duchowego. Pogłębienie się u niej miłości do Ukrzyżowanego, do Męki Pańskiej, życie w ubóstwie doprowadziło ją do duchowości franciszkańskiej, którą mogła rozwijać, odwiedzając bardzo często Kaplicę Męki Pańskiej w Bazylice św. Franciszka z Asyżu, należącej do oo. Franciszkanów. Zaowocowało to chęcią wstąpienia przez Anielę do III Zakonu św. Franciszka - stowarzyszenia osób świeckich założonego przez samego św. Franciszka, które to osoby żyją poza klasztorem w duchu zakonu franciszkańskiego i są z nim poprzez to stowarzyszenie organizacyjnie związani. Wstąpienie do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich (obecna nazwa) przez Anielę poprzedziła odpowiednia formacja. 15 maja 1912 roku została przyjęta do nowicjatu, a 6 sierpnia 1913 roku złożyła profesję wieczystą na ręce o. Izydora Olbrychta w kongregacji istniejącej przy Bazylice św. Franciszka w Krakowie. Przyjęła wówczas imię Teresa.
Na miesiąc przed śmiercią, za propozycją swojego spowiednika, bł. Aniela złożyła w ofierze Panu Bogu swoje modlitwy, cierpienia i zasługi za Ojczyznę. Akt ofiarowania złożyła tuż po przyjęciu Komunii Świętej, był to bowiem moment, kiedy Aniela czuła się najszczęśliwsza, w pełni skupiona na Oblubieńcu swojej duszy.
Tuż przed śmiercią Aniela przyjęła również sakrament namaszczenia chorych. Doszło do tego w suterenie, którą zajmowała przy ul. Radziwiłłowskiej 20 w Krakowie, gdzie spędziła cały okres ciężkiej choroby.
Bł. Aniela Salawa odznaczała się wysoką gotowością do pełnienia woli Bożej we wszystkim bezgraniczną ufnością w Bożą Opatrzność. Wyrażała to pewna maksyma, która była dewizą jej życia:
"Panie, żyję, bo każesz, umrę, gdy zechcesz, zbaw mnie, bo możesz".